Gdzieś na początku sierpnia zrodził się u mnie pomysł wyprawy ,gdzie w kilka dni miałbym sam przejechać kilkaset kilometrów. Wybór padł na Kraków. Dlaczego? Nie wiem ,to była po prostu moja pierwsza propozycja kiedy zacząłem o tym myśleć,a może z uwagi na to ,że nie jest on poza zasięgiem. Google Maps wskazywał dokładnie 298km i co jak się później okazało - niewiele się mylił :). Wahałem się,czy dam sobie radę,bo tegoroczne wakacje nie są dla mnie udane jeśli chodzi o rower ,ostatni trening przed wyjazdem miał miejsce 8 lipca , czyli prawie dwa miesiące przed! Już wtedy nie czułem,że chociaż zbliżam się do formy z poprzedniego sezonu , z uwagi na pracę nie miałem kiedy trenować. Zawsze ważne było dla mnie tempo i średnia prędkość ,jednak tym razem cel był inny. Miałem po prostu dojechać. Ze swojej miejscowości prosto pod samą Bazylikę Mariacką. Wyjazd o 10:35 ,sakwa na bagażnik, nawigacja ustawiona i w drogę! Pierwszego dnia zaplanowałem sobie nocleg w Radomiu. Najpierw objechałem najbardziej ruchliwą w moich okolicach częśc 801 ,a poźniej już nią kierowałem się w stronę promu Antoniówka - Świerże Górne ,gdzie za całe 4 złote mogłem podziwiać elektrownię Kozienice.
Szybkie uzupełnienie izotonika i ruszałem dalej w stronę Kozienickiego Parku Narodowego. Wtedy dopadła mnie chyba największa chwila słabości ,bo ponad 20km przez las i jedynie 750ml napoju przy 27 stopniowym upale nie dawało mi spokoju. Na dodatek po wyjechaniu z puszczy nigdzie nie mogłem znaleźć sklepu i w ostateczności znalazłem go gdzieś dopiero po 30 kilometrach. Ale trasa była zacna :)
Kilka razy google maps wyprowadziło mnie w szczere pole,czego efektem było całe koło oraz buty uwalone w błocie ,ale niedaleko hotelu w Radomiu znalazłem myjnie , gdzie udało mi się doprowadzić rower do porządku. Dojechałem gdzieś około godziny 16 ,nie czułem wielkiego zmęczenia ,spokojnie mógłbym jechać dalej. Jeśli chodzi o widoki to najsłabszy ze wszystkich czterech dni ,ale najlepszy jeśli chodzi o pogodę. Szybki wypad na miasto, coś zjeść i uzupełnić zapasy na drugi dzień i byłem gotowy na jutrzejszy chyba najbardziej wyczerpujący dzień w życiu...